To żadna nowość – po prostu historia po raz kolejny zatacza koło, także w kwestii… utrzymywania ciała w dobrej kondycji. O czym mowa?
Oczywiście o jednej z ulubionych przez nasze babcie, mamy, ciotki form spędzania wolnego czasu przy jednoczesnym dbaniu o swoje stawy i mięśnie, czyli o czymś, co nazywa się fitness w domu. Być może młodszym osobom trudno w to uwierzyć, ale idea spotykania się w specjalnym klubie, pod okiem trenera czy trenerki i innych fanek wylewania siódmych potów, to idea sprzed kilkudziesięciu, ale nie aż tak wielu lat. Bo wcześniej kobiety – wystarczy wspomnieć wspaniałą Jane Fonda – po prostu rozkładały przed sobą koc, włączały radio i ewentualnie kasetę z wcześniej wspomnianą, ćwiczącą Jane… i to był fitness! W domu nie oznacza przecież, że nie wystarczająco dobrze – tu akurat wyznacznikiem sukcesu, mowa o utrzymywaniu zgrabnej sylwetki, jest ambicja i konsekwencja, a nie drogi karnet i taki sam strój. Bo przecież właśnie o to chodzi, żeby taki był fitness, w domu czy w klubie, by były to ćwiczące, które są dla nas, o nas i robione przez nas – nikt ich za nas nie zrobi!